Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

także. Matka otarła by i łkając po cichu, starała się mię uciszyć i utulić.
— Cyt, cyt Jadziu — ozwała się drżącym głosem — pojedziemy do kościoła w tym pięknym powozie.
— Na tę obietnicę uspokoiłam się w jednym momencie i z niewypowiedzianą radością spoglądałam ku powozowi....
— Ojczym mój przystąpił do mnie. Po raz piewszy w życiu ucałował mię serdecznie i biorąc na ręce, rzekł pochlebnym głosem:
— Pójdź moja duszko, zaniosę cię do powozu, a mama zabiorze się tymczasem.
— Wołałabym była iść z matką wraz, ale nieśmiałam się sprzeciwić mniemanemu ojcu, który po raz pierwszy okazał się dla mnie tak czułym i dobrym. Choć mi łzy kręciły się w oczach dałam się unieść spokojnie. Matka wypadła za mną do sieni i jeszcze raz uściskała i ucałowała mię śród łez łkania.
— Wtedy jakiś dziwny ogarnął mię żal i niepokój... chciałam się wydrzeć, ale ojczym prędko wybiegł z domu i zaniósł mię do drugiego powozu, gdzie siedziała niemłoda jakaś kobieta, z twarzą łagodną i dobrotliwą. Ta wzięła mię na ręce... zaczęła utulać i okrywać pieszczotami... A wtem zaturkotał pierwszy powóz, a za nim szybkim pędem ruszył i nasz. Zaczęłam krzyczeć i wołać na matkę, którą przez jedno tylko mgnienie oka ujrzałam jeszcze raz stojącą w oknie, z wyciągniętemi ku mnie ramionami.
— Nieznajoma pani, moja późniejsza droga matka, pani Tączewska — prawiła dziewczyna z wrastającem