Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kawości. Niezastawszy cię w domu, przypadkiem tylko zapędziłem się aż tutaj.
— Przypadkiem? — powtórzył Kost’ jakby niezupełnie przekonany.
— Furtka z twojej obory była otwartą...
— A cóż pan chciałeś odemnie? — przerwał kozak i mimowolnie zdjął kapelusz.
— Chciałem ci powiedzieć, że nad tajemnicą jaka osłania cię w tym dworze, groźna zawisła chmura. Lada dzień może spaść komisja!
W miarę spokojnego tłumaczenia się Juljusza miękł coraz stary kozak, twarz jego łagodniała widocznie.
Spuścił kurek z pistoletu i chowając go spokojnie w zanadrze, poskoczył ku Juljuszowi i pokornie pochwycił go za kolana.
— Przebaczcie jasny panie! — rzekł prawie rozrzewnionym głosem — przybyliście w miejsce, gdzie według ostatniej woli nieboszczyka prócz mnie, jedna tylko jeszcze żyjąca wstąpić może osoba.
— Przydybawszy was tutaj — ciągnął dalej odetchnąwszy — uniosłem się za daleko.
W nagle zmienionej mowie starego kozaka przebijał się ton serdecznej szczerości, że sam Katilina dał się od razu przebłagać i nie myśląc już mścić zniewagi przyjaciela.
Kost’ Bulij ciągnął dalej.
— We wszystkiem co robię, wypełniam tylko ślepo wolę nieboszczyka pana.
— Ależ nieboszczyk pan nie mógł sobie życzyć,