Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nauczyłem się przezorności od pana — odpowiedział spokojnie.
— At, licho się nauczyłeś mój bratku, bo ja mam zawsze dwie pary przy sobie — rzekł Katilina swym zwykłym drwiącym tonem i ręką chciał sięgnąć do kieszeni.
Kozak ściągnął brwi.
— Za pozwoleniem, niech pan stoi nieruszając się na miejscu albo strzelę.
Katilina zawahał się.
— Cóż z tego że strzelisz — wybuchł wracając nagle do swego zwykłego, humorystycznego usposobienia — kiedy nie trafisz!
— Obaczymy!
Krótka ta rozmowa pozwoliła Juljuszowi opamiętać się zupełnie.
Lubo słowa starego kozaka wzburzyły gwałtownie wszystką krew w jego żyłach, miał jednakże zanadto silne uczucie słuszności, aby nie poznać, że swym wtargnięciem do ogrodu i swym napadem na nieznajomą dziewczynę, wywołał uzasadniony gniew starego klucznika: a że gniew ten w za gwałtownych objawił się wyrazach, uniewinniało to cokolwiek charakter i stanowisko byłego poufnika starościca.
Uspokojony i znacznie przebłagany wystąpił Juljusz naprzód i odezwał się niezupełnie jeszcze pewnym głosem.
— Nie obawiaj się niczego stary durniu! Nie przyszliśmy, czyli raczej ja nie przyszedłem tu z prostej cie-