Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

staroświecku urządzonym pokoju. Gęste tkanki pajęczyny okrywały ściany, na sprzętach bielił się wszędzie gruby pokład kurzu i pyłu.
Katilina uważnie oglądnął się do koła i z znaczeniem pokiwał głową.
— Zdaje się na prawdę — szepnął w zamyśleniu — że tu od dawna żadna ludzka nie postała noga!
Ale nie zagłębiając się długo nad tem niezupełnie spodziewam spostrzeżeniem, postąpił wprost ku otwartym na ściężaj drzwiom, zkąd odsłaniał się widok na szesnaście sznurkiem ciągnących się pokoi.
— Wartoby to wszystko obejrzeć bliżej — mruknął przez zęby — ale nie ma czasu na to. Strach jak mówią ma pokazywać się najczęściej w narożnych oknach pierwszego piętra, w takzwanym czerwonym pokoju starosty, oddajmy mu więc wizytę w jego ulubionym przybytku.
I wychylając płonący stoczek naprzód, posunął na los szczęścia ku rozwartym na oścież pokojom. Niebawem znalazł w wielkiej sali, zkąd jedne drzwi parapetowe prowadziły na ganek ogrodowy, drugie do obszernego przedpokoju.
Katilina skręcił do przedpokoju, i instynktem dobry zrobił wybór, bo w jednym kącie przestronnej, wąskiemi skórzanemi ławeczkami do koła otoczonej izby ujrzał jakieś wąskie, skryte drzwi, na pół odchylone.
— Ho, bo! — zawołał półgłosem — mamy już trop stracha!
Poza drzwiami temi pięły się kręte schody. Katilina zagwizdał wesoło i co tchu puścił się do góry. W