Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uwierzyć, że postać ta należy do istoty żyjącej. Wyglądała raczej na jakieś uciosane z marmuru arcydzieło mistrza, w tak cudowną harmonję spływały jej rysy, tak idealnie szlachetnym wyrazem tchnęła cała fizjonomja.
Maziarz kilka chwil z niemem upodobaniem przyglądał się uśpionej dziewicy, a na surowej, energicznej twarzy, jego, dziwne wybiło się rozczulenie. Zdawało się, że drżał cokolwiek, i że łzy na gwałt cisnęły mu się do oczu.
Nagle wstrząsł się, westchnął z głębi piersi i przychyliwszy się bliżej, złożył lekki, acz gorący pocałunek na czole dziewczęcia.
Śpiąca uśmiechnęła się we śnie, jakgdyby ją właśnie w tej chwili jakieś przyjemne łudziło widzenie.
Maziarz obzierając się jeszcze raz jeden i drugi ku łóżku, powrócił do pierwszej izby.
Kost’ Bulij czekał już gotowy na dalsze rozkazy.
— Zaprzągłeś?
— Wóz stoi już za bramą.
Maziarz uderzył się po sporym trzosie, który go opasywał, jakby się go obawiał zgubie lub zapomnieć.
— Pójdziemy więc — rzekł, rzucając tęskne spojrzenie ku drzwiom drugiej izby.
Obadwaj opuścili chatę, i wyszli na gościniec. Maziarz u bramy popieścił się na prędce z brytanami, które wszelkiemi starały mu się przymilić sposobami, a potem jeszcze raz obejrzał się za siebie, a po chwili stał już przy swym wózku jednokonnym.