Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystkich nazw, bo naprawdę nadziemskiej wydawała się piękności.
— Ah! — zawołała hrabina z ironicznym uśmiechem.
— Tak dokładnie ją pan widziałeś? — zagadnął hrabia.
— Widziałem ją tylko krótką chwilkę, ale rzeczywiście dość dobrze.
— I jakże wyglądała? — zapytała hrabianka — brunetka czy blondynka.
— Jasna blondynka z niebieskiemi oczyma — odpowiedział z pewnym naciskiem Juljusz.
— To coś do mnie podobna! — wykrzyknęła hrabianka wesoło.
Na te słowa Juljusz zmieszał się z swej strony.
— Byłażby to nie ona?! — pomyślał w duchu.
Ale właśnie w tej chwili spotkał się z oczyma Eugenii i wstrząsł się cały. Były to najwyraźniej oczy owego ogrodowego widziadła.
— Osobliwsza historja! — mruknęła naraz hrabina.
Hrabia w głębokie wpadł zamyślenie, widocznie jakby gonił za rozwiązaniem zagadki.
— A jakże była ubrana? — zawołała hrabianka znowu.
— Nie mogłem wielkiej uwagi zwracać na jej ubranie, zdawało mi się jednak, że miała na sobie błękitną sukienkę.
— To znowu coś jak ja — zawołała Eugenia ze śmiechem.
— W samej rzeczy — zająknął się Juljusz do reszty zbity z toru.