Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że z jakiemś silnem, nieugiętem przybywa postanowieniem.
— Ja jestem autorem wierszu i kwita — wykrzyknął po chwili.
Na to całe zgromadzenie wybuchło w jeden tylko głośny wykrzyk radości.
Na próżno zżymał i opierał się Juljusz.
— Siedź cicho głupcze — zakrzyczał go Katilina z swoją rubaszną poufałością — masz matkę, która teraz już potrzebuje twojej podpory, a ja nie mam żadnych obowiązków na tym świecie. Tobie różne przyświecają nadzieje, ja jeźli do czego doprowadzę to tylko na drodze awanturniczych przygód: nie chciej mię więc powstrzymywać na ścieżce mego powołania. Samo moje nazwisko rwie mię na ten tor, bo czyż podobnaby uwierzyć, aby ktoś, co nazywa się Damazy Czorgut, mógł być kiedy gryzipiórkiem lub czemś podobnem?...
— Niech żyje Katilina! — zahuczało całe zgromadzenie.
Myśl o podupadającej codziennie na siłach matce, rozbroiła poniekąd Gracchusa, zawsze jednak silne jeszcze odzywały się w nim skrupuły. Chciał się znowu z czemś odezwać, ale Katilina zamknął mu gębę.
— Nie myśl, że się poświęcam za ciebie — rzekł mu z uśmiechem lekceważenia — sprzykrzyło mi się już to głupie szkolarstwo, potraciłem lekcje, narobiłem długów, czy tak czy tak musiałbym dziś jutro, zrobić fugas chrustas. Nie odbierajże mi sposobności usunąć się z honorem z widowni. Do widzenia, koledzy.