Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niebo przeznaczyło jej snać samą tylko walkę z losem, nie miała na ziemi zupełnego doznać szczęścia. Umarła...
— Nim jeszcze odziedziczyłeś spadek...
— Spadek ten, miał mi tylko osłodzić jej stratę — szepnął, i w jakieś głębokie wpadł zamyślenie.
Katilina pochylił głowę na piersi i uśmiech sarkastyczny znikł mu z twarzy. Po chwili podniósł oczy i prawie z spółczuciem spojrzał na przyjaciela, co całej fizjonomji jego jakiś niezwyczajny nadało wyraz.
Gracchus siedział ciągle w zamyśleniu, a dziwnie piękną wydawała się w tej chwili cała jego postać. Wysoki, smukły, łączył w twarzy swej kobiecą miękkość i regularność rysów z wyrazem prawdziwie męskiej powagi i śmiałości. Najpierwsza piękność niewieścia mogłaby mu pozazdrościć białości i rumieńców twarzy, jasnych lśniących i miękkich jak jedwab włosów, które z natury w bujne skręcały się kędziory, i tych błękitnych, wymownych oczu, co zawsze zdawały się zamyślone, na pół nieprzytomne prawie a mimo to jednym spojrzeniem przejmowały do głębi. Tem wydatniej i nadobniej występowały obok tych kobiecych wdzięków prawdziwie męzkie, wysokie i wypukłe czoło i szczególny skład energicznie zawsze ściśniętych ust, które nie wielki jeszcze ocieniał wąsik.
Katilina z widocznym upodobaniem wpatrzył się w twarz dawnego przyjaciela.
Gracchus po chwili ocknął się z zamyślenia, potarł czoło i zdawał się przezwyciężać swój smutek. Wszakże nie wrócił już do tej swawolnejwesołości, w jaką wpra-