Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pięta czarna czamarka węgierska osłaniała figurę smukłą i wydatną.
Wysunął się z cienia nieśmiało; prawie trwożliwie i niespokojnem okiem rzucił na cygana.
Jancza łyknął nowy spory haust z flaszy i podając ją wypróżnioną do połowy najbliższemu sąsiadowi niedbale machnął ręką.
— Pojdźże tu baraton... — zawołał wesoło. — Łepskie sobie studencisko — ciągnął zwracając się do Jurka — chciał koniecznie przekraść się przez granicę, dał mi złotego dukata, żeby go przeprowadzić przez granicę. Musiał sobie także nieborak czemś poparzeć palce. Nic nam nie zrobi Isten uczuk.
Jurko zpodełba spojrzał na cygana a potem bystro i przenikliwie wpatrzył się w pomieszanego i widocznie przelęknionego młodzieńca.
Jewdocha silniej przygryzła wargi i z dziwnem znaczeniem pokiwała głową.
Snać zauważał to Jurko, bo jakoś dziwnie łypnął oczyma i z widoczną nieufnością zmierzył obcego przybysza od stóp do głowy.
— To wy Węgier panie? — ozwał się przeciągłym śledczym tonem.
— Węgier — odpowiedział młodzieniec dźwięcznym głosem ale czystym akcentem polskim i jeszcze o krok postąpił bliżej.
Szlachetna postawa i wyborny ubiór nieznajomego tak wielkie na pytającym sprawiły wrażenie, że mimowolnie sięgnął za kapelusz i skłonił się z uszanowaniem.
Stara góralka znowu po swojemu pokiwała głową.