Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cztery szkapy, drandygi co się zowie, Wasyl został z niemi w Sołtysim wąwozie.
Jolko uradowany cmoknął językiem i z tryumfem spojrzał na Jurka, a potem szybko sięgnął w zanadrze i wydobył z pod kaftana nową pełną zielonkowatą flaszę.
Cygan chciwie przytknął ją do ust i łykał raźnie jakby czystą źródlaną wodę.
— A wy macie co?... — zagadnął nagle Jurko obudwu górali i wzrok jego po raz pierwszy utknął w ukrytej za nimi nieznajomej postaci.
— Dziesięć paczek samego prostaka — odpowiedział jeden z górali, uderzając po torbie wyładowanej.
Jurko bystro i niespokojnie wpatrzył się w czwartą postać nowo przybyłą i na pół podniósł się z miejsca. Za jego przykładem poszła i stara, dotąd ciągle milcząca i nieruchoma góralka i krzaczaste jej brwi zsunęły się głębiej na oczy a pomarszczone wargi zacisnęły się silnie.
— A cóż to za jegomość? — ozwał się Jurko i wyciągnął rękę ku niemu.
Jancza odłożył flaszkę od ust i obrócił się niedbale.
— A to nasz student — odpowiedział spokojnie. — No pójdź tu baraton.
Ukryta w cieniu postać wysunęła się naprzód a cała jej powierzchowność dziwnie odbiła od tej szczególnej drużyny.
Był to młody człowiek z czarnym starannie ułożonym wąsikiem w stroju węgierskiego jurata z sporem zawiniątkiem na plecach. Czarny okrągły kapelusz z piórem u boku ocieniał mu twarz piękną i regularną, o-