Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jurko chciwie porwał za flaszkę i pociągnął łyk potężny.
— Powiedz mi tylko, gdzie może siedzieć niecnota — ciągnął znacznie spokojniejszym głosem — w takiej nocy rewizor nosa nie wyściubi z budki, może iść śmiało jak po cesarskim gościńcu... Jest tam jeszcze kilka bulb Jewdocho? zwrócił się nagle do góralki.
Jewdocha siedziała dotąd w ponurem zamyśleniu i nie zdawała się zwracać najmniejszej uwagi na tok rozmowy. Wzruszyła ramionami na nagłe zagadnięcie, nie ruszając się wcale mruknęła pół głosem.
— Ani jednej!
Góral znowu jakieś dzikie wyrzucił przekleństwo i zwrócił się gwałtownie do żyda.
— Dawaj wódki Jolku — wykrzyknął natarczywie.
Żyd w milczeniu podał mu odebraną niedawno flaszkę.
Jurko pociągnął nowy łyk spory i splunął w żar.
— Ckno mi się czekać tak bez niczego — szepnął jakby sam do siebie. — Ale raz muszę cyganowi nakuć karku! — dodał po chwili i ścisnął silnie sękaty guz na końcu swej laski.
Jolko wyprostował się w całej swej sążnistej postaci i wyszedł z pod załomu skały.
— Jeszcze kilka godzin do dnia — rzekł wracając po chwili i zajmując dawne miejsce — Jańczy co tylko nie widać.
Jewdocha czegoś w zamyśleniu wpatrzyła się w pryskający żar.
— Słuchaj Jurku! — ozwała się nagle do pogrą-