chylił się niżej od innych, aby ukryć rumieniec, który wybiegł mu na twarz.
Czuł, że rozdrażnienie jego dochodziło do ostatecznych granic: przychodziła mu chęć niepohamowana uciec ztąd, nigdy już nie przestąpić progu tego biura i nie widzieć ani pana Schmetterlinga, ani Mergolda, ani kędzierzawej głowy Józia Ceklerberga, który może w tej chwili był mu wstrętniejszym od wszystkich innych. Głowa jego pałała, wszystkie tętna uderzały gwałtownie. Zdawało mu się, że mózg jego wrzał i kipiał, że rozsadzał mu czaszkę.
Tymczasem ubiegały godziny biurowe; stoliki, szczególniej te, co stały bliżej wyjścia, lub u których siedzieli ludzie niezależniejszego położenia, opróżniały się po jednemu, aż wreszcie po uderzeniu godziny i sam pan Mergold powstał. Był to znak oczekiwany, na który wszyscy powstali jednocześnie. Zaczęło się szybkie
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/31
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
21