Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pierwsze spojrzenie między nami było dysharmonią. Ona próżno szukała w moich oczach pogody szczęścia, ja w jej wzroku ognia namiętności. Źrenice nasze skrzyżowały się i zamiast stopić w spojrzenie zachwytu, jak zwykle, rozbiegły się smętne, niby rozżalone, żeśmy przestali rozumieć się wzajemnie.
Hrabia nie narzucał nam zbytnio swej obecności; swoboda jego obejścia, pokrywała z naszej strony rodzaj przykrego przymusu. On nie chciał być natrętnym i korzystał z pierwszej sposobności, by zostawić nas samych.
Ja siedziałem o kilka kroków od Idalii, przejęty dziwnem uczuciem smutku i rozmarzenia. Spokój jej owiewał mnie zwolna, jej promienna istota oczyniała mnie niejako swoim czarem. Odpoczywałem pod blaskiem jej spojrzenia po wewnętrznych burzach, jak zmordowany wędrowiec pustyni w cieniu ożywczym oazy, i nie miałem już siły o nic zapytać. Harde serce kruszyło się we mnie, a usta nie umiały wymówić błagalnego słowa. Smutno mi było żem cierpiał przez nią, z jej woli, ale nie mogłem mieć do niej żalu, i spoglądałem znać wymownym wzrokiem, bo ona powstała i zbliżyła się, jakby przyciągnięta cierpieniem spojrzenia. Nie miałem prawie siły poruszyć się z miejsca, wymówić słowa. Stanęła tuż przy mnie, pochyliła się zwolna i chłodną aksamitną dłoń położyła na mojem czole, jakby chciała wygładzić zmarszczki jego, uspokoić fale krwi bijącej.
Zadrżałem na dotknięcie jej ręki.
— Idalio! Idalio! zawołałem z wybuchem, dlaczego każesz mi cierpieć tak długo?
— Cierpieć? powtórzyła, ja widzę że cierpisz, ale powiedz mi czemu?
— Czyż to prawda, pytałem, że lata całe każesz mi czekac, każesz żyć bez siebie?
Idalia spoglądała na mnie zdziwionem okiem.
— Alboż nie jesteśmy razem? odparła. Czyż cię nie