Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwolna, poważnie, zbliżając się do opiekuna i stając naprzeciw niego.
— Pomówimy o tem później, odparł Herakliusz, wskazując jej wzrokiem, że jestem niepotrzebnym świadkiem tej rozmowy.
Zbliżyłem się do drzwi balkonu, ale zatrzymał mnie głos Idalii.
— Panie Edwardzie, zostań, wymówiła stanowczo. Ja nie mam nic do powiedzenia, czegobyś usłyszeć nie mógł, czegobym nie wyrzekła w obec świata całego.
— Idalio! zawołał Herakliusz.
— Dlaczegóż mam milczeć, mówiła dalej, nie zważając na ten wykrzyknik, dlaczego nie mam odpowiadać, kiedy tu chodzi o mnie? Mam prawo rozporządzać sobą, wszak wiesz o tem dobrze. Matka moja, umierając, przewidziała tę chwilę, w której przyjdzie stanąć mnie jednej, przeciwko wszystkim, i dała mi naprzód błogosławieństwo swoje.
Mówiła to zwolna, stanowczo, stłumionym od wzruszenia głosem, a wzrok jej błękitny zdawał się szukać w przestrzeni niewidzialnego opiekuńczego ducha, którego wzywała.
Herakliusz nie spodziewał się pewno tak stanowczego oporu w tej wątłej, idealnej istocie; nie wiedział, że charaktery czyste, jednostronne, bywają nieprzeparte, bo żaden wzgląd poboczny na nie wpływu nie ma. Idalia szła prosto do głębi myśli swojej i nie widziała potrzeby okrywać ją lub naginać, dla jakichbądź względów.
Herakliusz miękł przed nią i ustępował zwolna; nie miał prawa rozkazywać, lub też nie chciał tego prawa używać.
— Idalio, szepnął, zbliżając się do niej i biorąc za rękę, jakby ją budził z marzenia. Czyż ty i ja możemy kiedy stanąć przeciwko sobie?.. Czyż mogłabyś zwrócić do