Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dwie przenoszących siły moje. Brakło mi doświadczenia i wprawy, brakło mi tego bystrego schwycenia przedmiotu i rzutności opartej na pewnikach, która cechowała ojca mego; musiałem ją zastępować pracą i wolą.
Wówczas to po raz pierwszy poznałem stryja Edwarda. Oddawna jednak imię jego, powtarzane półgłosem przy rodzinnem ognisku, jak legenda tajemnicza dręczyło ciekawość dziecinną i niepokoiło mój umysł; marzyłem o nim, śniłem czasami. Stryj mój, o kilka lat młodszy od ojca, samotny odludek-artysta, długi czas błąkał się po obcych krajach, często lata całe nie dając wieści o sobie. Powrócił wreszcie i osiadł w Polsce, ale dla rodziny i kraju straconym pozostał. Pomimo ogromnego majatku wiódł życie pustelnicze prawie; twarze ludzkie odstraszały go niejako; zerwał wszystkie stosunki, łączące go ze światem, i nawet ojciec mój, któremu powierzył całe swoje mienie, widywał go zrzadka, dla załatwiania tylko koniecznych interesów. U nas nie bywał nigdy. Jakie były stosunki pomiędzy braćmi? nie wiem. Ojciec mój, człowiek czynu i pracy, był skąpym w słowa; i ja też byłem za młody jeszcze, w czasie gdym opuszczał dom rodzicielski, by mógł mówić zemną jak z człowiekiem i powierzać mi tajemnice rodzinne. Nie wiedziałem nawet czy on sam znał przyczyny tego dzikiego osamotnienia brata.
Czasem tylko, gdym się zabłąkał na polowaniu, wśród otaczających nieprzebranych lasów, widziałem zdaleka dom jego, nad stromym wąwozem, zawieszony na skale, zbudowany w kształcie wieży gotyckiej z czerwonej cegły, której krwista barwa odbijała od otaczających jodeł i świerków. Ta wieża otoczona wysokim murem, wraz z przestrzenią lasu stanowiącą jakoby jej ogród, panowała zdaleka nad dziką okolicą i wyniesiona ponad otaczające wzgórza, zdawała się wyzywać gromy, wystawiona na wszystkie wichry i burze. Sam stryj mój, po powrocie z wędrówek swoich, wybrał tę miejscowość,