Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiem że ile razy opanuje cię myśl jaka, poświęcasz jej wszystko, ze ślepem zapomnieniem namiętności. Nie pierwszy to raz celem jedynym życia twego była ona. Widziałam cię w chwilach podobnych i podziwiałam, tak jest, podziwiałam. Uczucie każde podnosi się, przetwarza na starożytnego półboga. Ja wierzę iż ktokolwiek jest ona, oprzeć ci się nie potrafi; posiadasz narzucającą się władzę, mógłbyś świat zwyciężyć, gdybyś zapragnął. Ja wiem że nie śmiałabym stanąć na drodze twojej. Porwany huraganem namiętności, stajesz się strasznym jak szaleniec który przestaje pojmować granice możliwości.
Ileż razy widziałam cię w chwilach podobnych. Ale czy cel wart był kiedy zachodów twoich? Czy był kiedy stosunek pomiędzy siłą pragnień twoich, a tem coś zdobywał? Natura twoja jest bogatą i rozrzutną w miarę bogactwa swego; szafujesz sercem, bo ci go nigdy nie zbrakło. Ludzie powiedzieć mogą o tobie, że wiodłeś życie szalone. Ja wiem że nie wyobraźnia lub zmysły rządziły tobą, że zawsze śród fałszerzy uczuć, śród malowanych lic, czół wytartych, kłamanych uśmiechów, stawałeś do gry życia z prawdą na ustach, z miłością w sercu i w zamian za liczmany, płaciłeś czystem złotem, zbyt szczodry by go skąpić, zbyt dumny by udawać. Ale gdyś przejrzał w sercach i myślach otaczających cię ludzi, odwracałeś oczy ze wstrętem i bólem i zwracając się do mnie, płakałeś krwawemi łzami zawodu.
Kto inny byłby zmarnował się i przeżył podobnym życiem, kto inny byłby zubożał duchem; ty wychodziłeś z tych chwil próby i zwątpienia niezachwiany, silniejszy jeszcze do zapasów z losem; z atmosfery brudu wynosiłeś czyste serce i nieskalaną młodzieńczą wiarę, a dla zdradzających cię miałeś tylko uśmiech litości. Takim znałam cię zawsze, Edwardzie, i nieraz kładłam rękę na piersi twojej i próbowałam czy bicia jej nie osłabły. Pierś twoja była silną, niewyczerpaną, za każdym razem uderzała jednako.