Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie kochał mnie nigdy. Pamiętam, usłyszałam, biegłam za tobą... na Koloseum... I rozśmiała się dziko... Czy to prawda Edoardo mio?
Pragnąłem by się ziemia rozstąpiła podemną, by się sklepienie nieba zwaliło, a nie mogłem ruszyć się z miejsca; ręka Idalii lodowata, zaciśnięta, przykuwała mnie obok siebie na balkonie. Bez słów, głosu i myśli czekałem co dalej wypadnie, niezdolny kierować wypadkami, nie mogąc obronić jej ni siebie, zwyciężony. Czyny moje powstawały przeciwko mnie, szaleństwa myśli wkraczały w dziedzinę faktów; przyszła na mnie chwila osłupienia ducha, w której traciłem pamięć i świadomość siebie. Czułem tylko że coś okropnego ciąży na mnie.
Lauretta zaczęła śpiewać jednę z dawnych piosenek swoich; ludzie gromadzili się w koło niej, a nikt nie myślał wyprowadzić jej ztąd, wziąć w opiekę. Patrzyli na nią z głupią ciekawością gminu.
Miała na sobie świąteczne szaty podarte, powalane, zmienione w łachmany, a jednak znać było ich pierwotne kolory; tak samo na jej duchu zmąconym, rozbitym, widna była pierwotna barwa niewinności, kochania. Kobiety litowały się nad nią, zowiąc „povera inna morata“, mężczyźni żałowali jej młodości, dzieci śmiały się z dzikich śmiechów ze słów pomieszanych, z urywanych śpiewów.
Z tem wszystkiem ona była dziwnie piękną, tylko straciła człowieczeństwo. Ruchy jej były ptasie i zwierzęce; lekka jak sarna, chybka jak jaskółka, zachwycała i zrażała razem. Myśl kołatała się po jej główne, jak ster na rozbitym okręcie; nie władała nią, ale była owładniętą. Jest coś strasznego w tem przeinaczeniu zasadniczych warunków bytu. Imię moje powracało co chwila na jej usta; wymawiała je ze łzami i śmiechem, z pieszczotą i rozpaczą naprzemian.
Byłbym dał życie, by uchronić Idalią od tego widoku.