Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

od razu, i była w niej chwila walki miłości z przestrachem. Serce biło coraz silniej, pierś pracowała gwałtownie. Chciała, a nie mogła wyrwać się z rąk moich; całe ciało drżało w moim uścisku.
— Puść mnie pan, wyrzekła w końcu.
Nie mogłem.
— Idalio, powiedz mi, że ta straszna przeszłość minęła i nie powróci więecj, powiedz mi że znowu, jak dawniej, jesteśmy sobie światem nawzajem.
— Nigdy! nigdy! zawołała, odzyskując panowanie nad sobą i siląc się wydobyć z rąk moich.
Te słowa padły na mnie lodem; ramiona nasze się rozplotły: posadziłem ją znowu na odłamie marmuru, zimną, drżącą, trwożną, a sam znękany ukląkłem przy niej.
— Miej litość nademną, mówiłem, miej miłosierdzie, miej sumienie! Ja cię kocham jak ostatni szaleniec. Dla mnie bez ciebie niema już nic; świat cały jest mi pustką i grobem.
Wzrok błagalny utopiłem w jej oczach, ale napróżno szukałem w nich promyka wzajemności; malował się w nich tylko rodzaj nieokreślonej trwogi i osłupienia, który przejmował mnie dreszczem, przechodził granicę pojęć moich. Przed pogardą mogłem się usprawiedliwić, gniew przebłagać, ale na to spojrzenie nie miałem odpowiedzi, nie rozumiałem go.
— Idalio, mówiłem, czy wiesz? co ja cierpieć muszę, wracając znowu do ciebie, i znowu błagając wzajemności? Patrz, duma moja złamana, harde serce moje korzy się i kruszy przed tobą. Cierpienie przeszło miarę sił. Miłości tej nic nie zwalczy, nic przemienić nie zdoła. W twojem ręku jest życie i zbawienie moje. Znasz mnie dość, by wiedzieć, że nie mówię słów próżnych.
— Więc czego chcesz odemnie? Edwardzie, spytała w końca rozbitym głosem.