Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczodrą ręką. Hałas i zgiełk niecierpliwił mnie i nużył rozstrojone nerwy; nie mogłem znieść go dłużej. Na Piazza di Venezia wyskoczyłem z powozu, i rzuciłem się w tłum nie oglądając się nawet.
Uciekałem od zgiełku i wrzawy, goniony nią długo jeszcze, aż w końcu okrzyki i turkot dochodziły mnie tylko jak szmer dalekiego ula. Wówczas odetchnąłem swobodnie: byłem na dawnem Forum, dziś zwanem Campo Vacino. Powietrze miało nieopisaną, wonną słodycz wiosny, rozszerzało piersi; niebo przysłonione blademi chmurami rozpinało swe głębokie szafiry, ponad tą olbrzymią ruiną. Rzym był w swojej najpiękniejszej chwili. Oblany podwójnym urokiem potężnej natury i wielkich wspomnień, przejmował majestatycznym spokojem zniszczenia, pięknością złomów kolumnowych, powalonych a pięknych jeszcze.
I serce moje wśród ciszy nieba i ziemi, wśród tego spokoju grobów, uspokajało się zwolna. Po szaleństwach, buntach, rozpaczach, po strasznych wytężeniach woli, powracałem zwolna do siebie, przebudzałem się osłabiony na duchu, śmiertelnie smutny, ale już sam sobą, jak chory po malignie trawiącej.
Długa błąkałem się śród złomów kolumn i gruzów, zapominając o niej, o sobie nieledwie. Pośród ciszy nic nie budziło mnie do rzeczywistości; ja jeden, ja sam byłem tutaj.
Powoli zbliżałem się do Koloseum i po raz setny może wszedłem na szczyt jego. Lubiłem patrzeć ztamtąd na Rzym starożytny, leżący cały u stóp moich, i myślą odbudowywać frontony tych świątyń, wieńczyć kapitelami te smukłe kolumny i wywoływać przed duchem moim tę cywilizacyą tak wykwintną a tak barbarzyńska, ten naród tak wielki a tak nikczemny i tych cichych męczenników, co zawładnęli nim siłą ducha.
Wszedłem na szczyt tej olbrzymiej budowy i zrazu olśniony słońcem, błękitem, nie zobaczyłem nic w koło