Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciem. Czułem to i spoglądałem na nią z wdzięcznością i czcią nieledwie; ale pierś moja nie uderzyła silniej ani na chwilę, jej widok nie zdołał zamglić w mojej myśli obrazu Idalii. Patrzyłem na nią, zapominając o niej, jak we śnie, jak w gorączce.
W tej chwili stary rzeźbiarz Andrea powracał do domu po całodziennej pracy. Była to jedna z tych szlachetnych postaci, o wysokiem czole, o nagiej, świecącej czasie, z których Tycyan brał wzory do swoich apostołów. Wyraz tej twarzy był cichy a potężny, wzrok przenikliwy błyszczał pogodą z pod brwi gęstych. Stanął chwilę i spoglądał na nas zdziwiony, nieufny.
Ja siedziałem na ławce z okiem w ziemię utkwionem; dziewczyna ze złożonemi rękoma, pochylona naprzód, z bijącą piersią, patrzyła we mnie jak w tęczę. Nie widzieliśmy go oboje.
— Lauretto, zawołał w końcu, kładąc rękę na jej ramieniu.
Drgnęła, jakby przebudzona i spoglądała naprzemian na niego i na mnie, przykuta do miejsca w którem stała.
— Lauretto, powtórzył ojciec miększym głosem, co robisz tutaj?
— Wówczas spojrzała na mnie przytomnie, smutnie, i rzucając mu się na szyję, ukryła twarz na jego piersi i wybuchnęła namiętnym płaczem. Aż twarz jego szorstka, surowa, jak zwykle u ludzi pracujących w kamieniu, poczęła mglić się niewieścią czułością.
— Dziecię moje, co tobie? pytał, tuląc ją rozżaloną.
Ale Lauretta łkała ciągle, nie mogąc czy nie chcąc wymówić słowa.
Wówczas obrócił się do mnie.
— Signore, wyrzekł z godnością wrodzoną ludom