Przejdź do zawartości

Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cali uwagi, bo po chwilowej przerwie skrzypce odezwały się znowu. Ale teraz od pierwszego pociągnięcia smyczkiem poznałem znaną nowożytną nutę modlitwy Mojżesza. Artysta przerzucał się z niepojętą łatwością z rodzaju w rodzaj, a tu i tam był skończonym mistrzem. Prośba potężnego ducha brzmiała powagi pełna, natchnionym hymnem. Modlitwa ta byłe najulubieńszym śpiewem moim; nie mogłem oprzeć się pokusie i równo ze skrzypcami śpiewać zacząłem: „Dal tuo stellato soglio.” Głos mój łączył się dziwnie z głosem starych skrzypców, zlewał się z niemi w ton jeden. Jakby jaka nić sympatyczna wiązała mnie ze skrzypkiem; odrazu, mimo oddalenia, porozumieliśmy się muzykalnym zmysłem; czułem sam, żem zakończył modlitwę z potęgą natchnienia. Nigdy głos mój nie rozwinął się silniej, dźwięczniej, nie rozbrzmiewał tak metalicznie i czysto jak wówczas, lecąc po rosie nocnej, pod gwiaździstem sklepieniem nieba. Gdym skończył, byłem sam upojony harmonią, tak, żem zapomniał przez chwilę o przykrem położeniu obecnem.
Ale widocznie śpiew mój zrobił większe daleko wrażenie od gwałtownego dzwonienia i szczekania psów, bo teraz ktoś zbliżał się od domu do bramy i obracał ciężki klucz w zamku. Wreszcie zardzewiałe zawiasy zaskrzypiały, a w bramie ukazał się starzec przygarbiony wiekiem, z latarką zapaloną w ręku. Spojrzałem na niego ciekawie: twarz jego miała ten dziwny, wpół zdziczały wyraz, jaki nadaje ciągła samotność; łysa czaszka świeciła wśród ciemności nocnej jak księżyc za chmurą; małe, przenikliwe piwne oczy, odwykłe od ludzi, zwracały się na mnie. Stałem właśnie wsparty na koniu, czekając, aż bramę otworzy. Podniósł w górę latarkę, ciekawy twarzy mojej i zobaczywszy, cofnął się o krok jeden.
— Kto pan jesteś? zapytał drzącym głosem.
— Jestem, odparłem, Maryan L., synowiec tutejsze-