Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na ganek. Nie widziałem koni moich stojących na dziedzińcu, nie słyszałem turkotu powozu, ale jak człowiek pozbawiony myśli, lub opętany jedną myślą, szedłem przed siebie, ze wzrokiem błędnie utkwionym w przestrzeń.
Gdzie szedłem, co się dalej ze mną działo lub dziać mogło wszystko to było mi obojętnem. Wiedziałem to jedno, żem ją stracił. Jakim sposobem? czemu? z tego nie zdawałem sobie sprawy wyraźnej. Czułem tylko coś niepowrotnego w tym liście, i gdyby nawet ona w tej chwili stanęła przedemną, nie miałbym siły tłumaczyć się, przemówić do niej. Są krzywdy zbyt wielkie, by się o nie uupomnieć można.
Wróciłem do domu i przechodząc koło zwierciadła, spojrzałem w nie przypadkiem. Zobaczyłem człowieka nieznanego mi prawie! Godzina jedna zmieniła mnie do niepznania.
Ta blada, sztywna, osłupiała twarz, jestże naprawdę moją twarzą?...
Oddano mi twój list, otworzyłem go, przeczytałem — i odpisuję ci w tej chwili.
Co dalej ze mną będzie, nie wiem. Nie jestem zdolny nic przewidzieć. Świat cały wydaje mi się pusty jak grób, a serce moje pustsze jeszcze.
Albino, jak ona mogła mną pogardzić, jak mogła uwierzyć nawet świadectwu zmysłów, a nie zapytać serca? Jak nikłą, jak słabą, jak nikczemną była ta księżycowa miłość, którą mnie darzyła, a na której ja szalony życie całe oparłem!..
Czyż powinna była potępić mnie tak strasznie, nie wysłuchawszy nawet, odepchnąć z tą pogardą bez nazwy nie tylko mnie, ale wspomnienie nawet tej biednej miłości, nad którą świętszej pewno już nie spotka w życiu?..
Bywaj zdrowa, Albino. Być może, iż wkrótce zobaczymy się, choć nie wiem, czy zdobędę się na energią i wolę wyjechania ztąd. Zdaje mi się, że wszystko naraz