Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przywiodła mnie tu ostatnia nadzieja. Odtąd bądź spokojny, nie stanę już nigdy na drodze twojej; widzę że to na próżno. Ale dziś, dziś pozwól mi dać ci ostatnie pożegnanie...
I zanim opamiętać się zdołałem, ramiona jej oplotły mi szyję, usta spoczęły na czole. Przeszedł mnie dreszcz zimny, jakby pod pocałunkiem Judasza. Nie potrzebowałem wyrywać się z jej uścisku, bo sama odsunęła się odemnie i wyszła spiesznie. Za chwilę usłyszałem turkot odjeżdżającego powozu; wyjechała, nie troszcząc się już o nic, rzeczywiście straciwszy nadzieję, czy też spełniwszy missyą szatańską.
Po sobie zostawiła tylko nieszczęście.
Nazajutrz o zwykłej godzinie, udałem się do Maniowa. Zapomniałem już zupełnie o wypadkach zeszłego wieczoru, o Helenie i jej pocałunku. Dziedziniec był pusty, jednak zrazu nie uderzyło mnie to wcale. Wszedłem na ganek: drzwi i okna wszystkie były na oścież roztwarte. W przedpokoju nie zastałem nikogo. Zastanowiło mnie to, ale prawda, straszna prawda nie przeszła nawet przez myśl moją.
Porządkowano i sprzątano pokoje. Nie mogłem zrozumieć co to znaczy, nie spotykałem znajomych twarzy; aż w końcu ukazał mi się stary kamerdyner.
— Gdzie jest księżniczka, zapytałem, gdzie hrabia?
— Księżniczka z panem hrabią wyjechali dziś w nocy.
— Gdzie? na długo? zawołałem, jakby gromem rażony.
— Nie wiem, odparł, nie zostawili w tej mierze rozkazów żadnych. Może ten list pana objaśni.
I przyniósł mi na srebrnej tacy mały, pośpiesznie napisany bilecik od Idalii.
Rozerwałem kopertę jak szalony, nie zważałem na ludzi co stali w około i śledzili mnie ciekawie, nie zwa-