Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

salonie moim, jak dziecko źle wychowane, ruszała i przerzucała wszystko.
Wybiegła do ogrodu i znów powróciła, niecierpliwiąc mnie coraz bardziej, śmiejąc się złośliwie z zakłopotania i niechęci mojej. Bo właśnie przyszło mi na myśl drażliwe położenie obecne, i ta wsteczna zazdrość Idalii, która dziś na pozorze oprzeć by się mogła.
— Edwardzie, rzekła w końcu kobieta, widząc że nie zwracam uwagi na nią, zdaje mi się, iż przeklinasz w duchu przypadek, który mnie tu sprowadził.
I białe jej ramiona w świetle księżyca przesuwały się przed memi oczyma na tle purpurowej draperyi; ale ja pozostałem niewzruszony jak skała, nie czułem nawet przyspieszonego krwi obiegu i rozumiałem tylko coraz lepiej, że dla mnie na świecie istnieje jedna tylko kobieta, — Idalia.
— Przypadek, powtórzyłem z przyciskiem, bo ta cała komedya gniewała mnie nad wyraz. Niech to będzie przypadek, i niech nigdy nie ponowi się odtąd. Oszczędź pani mnie i sobie gorzkiej prawdy.
— Wiec sądzisz że cię kocham jeszcze? zawołała mimowolnie, z niepohamowaną gwałtownością, i wzrok jej spoczął na mnie nienawiści pełen.
— Ja nic nie sądzę, odparłem łagodniej; ale poco tu przybyłaś?..
— Poco?.. I chwilę trwała w niej dziwna walka: oko płonęło, usta drgały, piękne jej rysy oszpeciły się, wykrzywiły, dusza przejrzała przez nie.
Odwróciłem wzrok ze wstrętem, bo dawno już odwykłem od podobnych obrazów.
Gdym znowu spojrzał na nią, wszystko to przeszło jak błyskawica. Helena stała o krok tylko odemnie we drzwiach ogrodu, łagodna, niby pokorna.
— Masz słuszność, wyrzekła przycichłym głosem, masz słuszność. Naco próżne kłamstwa! Kocham cię,