Strona:Wacek i jego pies.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dniem do dzikiego wilka podobniejsze! Źle mu się tu nie dzieje!
Zaśmiał się wesoło i dodał:
— Gdyby jeszcze więcej jadł, to tak by nam urósł, że przez furtkę by się nie przepchnął!
— Daj mu mleka — poradziła Wackowi pani Wanda.
Mikuś w tym czasie leżał na ganku.
Przyglądał się wronom i kawkom przelatującym wysoko nad puszczą i raz po raz wzdychał.
Zapewne porał się z jakimiś myślami?
Może głowił się nad pytaniem, po co starucha Nora i gajowy strzegą puszczy, jak on sam strzeże pastwiska, gdzie skubią młodą jeszcze trawę koń i krowa?
A może dziwił się, że pożałował rozszarpanego przez dużego ptaka małego, figlarnego zajączka?
Skąd ten smutek jego, kiedy przekonał się, że legowisko zajęcy opustoszało?
Dawniej przecież nie żałował zajęcy i kuropatw. Ileż to ich podusił i po miedzach i po ścierniskach, kiedy był głodnym, bezpańskim, ściganym kundlem?
Niewiadomo, o czym myślał leżący na ganku Mikuś, ni to zły, ni to smutny.
Wzdychał jednak tak często i głośno, że być może, takie właśnie myśli kołowały w wilczym łbie Mikusia i dokuczały mu jak jesienne, przylepne i natrętne muchy.