Strona:Wacek i jego pies.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wacek ogromnie się ucieszył i zaczął zapewniać leśniczego, że Mikuś jest mądry i dobry.
Leśniczy zaśmiał się głośno i odparł:
— No! Dobry to on jest dla ciebie, ale dla innych ludzi pozostanie zawsze dzikim wilkiem.
— Przecież pana leśniczego nie tknął? — bronił przyjaciela chłopak.
— Mnie? Mnie żaden pies nie ugryzie! Mam na to sposoby... czarodziejskie! — zaśmiał się znów leśniczy.
Patrząc na księdza, wesołym głosem dorzucił:
Niech się dobrodziej nie gorszy! Sztuk tych na-uczyli mnie nasi juhasi i bacowie z Karpat. Tam to mają sobaki dzikie ii złe! Takie, co walczą z wilkami i niedźwiedziami.
— Ja się z Mikusiem nie rozstanę! — szepnął zaniepokojony Wacek.
— A po co się rozstawać?! — zawołał inżynier. — Mój Rolski będzie mu rad. Właśnie nadchodzi.
Gajowy porozmawiawszy z księdzem i leśniczym, podszedł do Wacka i powiedział:
— Ubijemy interes, chłopaku! Żona mi niedomaga i potrzebuje pomocy i opieki w domu. Za to będziesz syty i ogrzany.
To powiedziawszy gwizdnął na Mikusia.
Pies jednak natychmiast stulił uszy i błysnął kłami.
Wacek pomyślał, że gajowy zapewne nie zna czarodziejskich sztuczek leśniczego.
Rolski był zadowolony.
— To pies, jak się widzi! Byle komu się w ręce nie da! — wołał.