Strona:Wacek i jego pies.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na pewno, bo inżynier uważnie przyglądał się chłopakowi.
— Poczekaj, niebawem przyjdzie tu gajowy Piotr Rolski — powiedział do Wacka.
Chłopak podziękował mu.
Leśniczy nagle klasnął w dłonie i zawołał:
— To jest ten twój pies, z którym za nic nie chcesz się rozstać?
Wacek się obejrzał.
Mikuś stał na progu. Przechylił swoim zwyczajem łeb na prawą stronę. Nastawił uszy i słuchał.
— To — mój Mikuś! odparł chłopak nieśmiało.
Ledwie to powiedział, jak też się zdumiał.
Mikuś był zawsze nieufny. Nieznajomym za-zwyczaj pokazywał kły. Boczył się i stale warczał nieprzychylnie.
Teraz działo się coś niebywałego.
Leśniczy, pogwizdując cicho, śmiało szedł do psa z wyciągniętą ku niemu ręką.
Przyglądał się Mikusiowi bacznie.
Mikuś ani drgnął. — Stał jak urzeczony. Nie warczał i nie marszczył pyska.
Leśniczy dotknął jego łba i karku, a potem rozchylił mu obie wargi, obejrzał kły i podniebienie.
Mikuś stał wciąż jak wryty.
Wreszcie inżynier podniósł mu łeb wyżej i zajrzał do żółtych ślepi.
Po chwili odszedł od psa i usiadł przy stole.
— Dziwne! — powiedział. — Z budowy łba i ciała, z formy kłów jest to raczej wilk niż pies domowy. Takie psisko — to skarb!