Strona:Wacek i jego pies.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prawdę należy każdemu śmiało w oczy mówić — ciągnął spokojnie, choć surowym głosem chłopak.
— Czekaj-no! Powiem twemu ojcu, aby ci skórę wyłoił! — coraz bardziej zagniewana odparła Sołtysowa.
— Jurek, jak śmiesz tak mówić?! Przecież pani Sołtysowa wie wszystko lepiej od ciebie! — kręcąc się koło oburzonej kobiety i zaglądając jej do oczu, wtrącił Bronek.
Jurek nawet nie spojrzał na niego i już usta otworzył, żeby jeszcze coś powiedzieć, lecz w tej chwili drżącym głosem przemówił Wacek:
— Kiedy nas tu przesiedlono, a Matula wszystkich na wsi obszywała, każdemu doradzała, opiekowała się chorymi, bo i przy pani trzy dni siedziała, kiedy miałyście... widziałem, że pani ją za to po rękach całowała — to nie mówiłyście o nas — przybłędy? Dlaczego teraz, kiiedy pozostałem sam na świecie, krzywdzicie mnie?
— U gospodarza, gdzie mieszka, robi wszystko, co mu każą... pracuje na chleb — wtrącił Jurek.
Chłopcy nie słyszeli, co mówili Wacek i Jurek, bo z zaciekawieniem przyglądali się tymczasem Mikusiowi.
Kundelek dopiero przed bramą Sołtysowej puścił nogawicę Kostka. Cały najeżony, z wyszczerzonymi zębami i ogniem w ślepiach podszedł do Wacka i stanął pomiędzy nim a Sołtysową. Wszyscy zrozumieli, że piesek gotów jest do obrony Wacka. Zrozumiała to i Sołtysowa.