Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Człowiek kładzie się, zamyka oczy, chrapie, śpi, potem wstaje, szoruje się mydłem i wodą, wkłada do ust kawałki chleba i mięsa, obraca językiem, kicha, nos wyciera, gada, śpiewa i t.d. Wszystko to w gruncie rzeczy bardzo głupie... I poco, zapytam się ciebie? Powiedz mi, poco?...
— O, to zupełnie co innego... Życie... to jest, widzisz... przedewszystkiem przemiana materji!
Nadszedł Włodzio i, kurząc pipę za pipą, słuchał z widoczną przyjemnością sporu, do którego nie potrzebował się mieszać. A gdy zapaśnicy zwracali się zapalczywie wprost do niego, mruczał niewyraźnie:
— Tak!... Hm!... To jest... Niby!... Faceci jesteście... Prawdę powiedziawszy!... Racja...
Obaj byli z niego niezadowoleni.
— Cymbał jesteś!... Nie słuchasz, co do ciebie mówią!... — krzyczał nań Antoś.
— Tu nie może być zgody... Albo ja, albo on: wybieraj!... — Albo jest dusza, jakaś metafizyczna istota, która siedzi w ciele, jak w futerale, albo jej niema!... — wołał Kazio.
— A twoja siła życiowa, to gdzie siedzi?... Co ona lepszego? — oburzał się Antoś. — Słuchaj, Włodziu, sam osądź... — zwrócił się do przyjaciela.
Lecz ten już spał, wyciągnąwszy się na łóżku wygodnie w butach i ubraniu, z muns'tukiem od papierosa w ustach.