Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dźwigać się!... Czyś sama nie uczyła mię tego!? Nie należy jedynie przejmować się tak wszystkiem.
— Łatwo powiedzieć! Zresztą: gdzie granica?... Jak przeprowadzić granicę zdrowej... obojętności?
Chodziły po tym ogrodzie, pełnym słodkich zapachów nocy letniej, rozemglonej poświatą księżyca, wybierając odległe aleje, gdzie nie dochodziły ni światła, ni głosy, i szemrały jeno liście, wody, oraz ich kroki.
Powtarzały wszystko, co wyczytały w pismach i powieściach, co usłyszały od „Żyda wiecznego tułacza", od pułkownika Jaskulskiego, nawet od... Izydy. Zestawiały, porównywały, wnioskowały, szukały wyjścia... Lecz nie uśmierzyły wewnętrznej rozterki; nie opuścił ich ani szarpiący je ból, ani tęsknota...
Aż usłyszały, że hukają po ogrodzie:
— Zosiu! Maryniu! Kolacja!
Więc nawróciły ku dworowi, cudnie bielejącemu w przelotach drzew, jak zrąb stężałego miesiąca.