Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

upadku narodu. Potem nastąpiły lata odkupienia. Szukaliśmy pomocy i oparcia po wszystkich krańcach świata, zasypaliśmy naszemi kościami ziemie bliskie i dalekie... Przepływaliśmy rzeki i morza, przemierzyli pustynie... Bóg nie zechciał!... Krótką zorzą zapłonęło Księstwo Warszawskie... Królestwo Kongresowe ledwie poczęte gasnąć poczęło w nocy bez gwiazd nadziei... Przyszedł następnie nieszczęsny rok, mój rok... Zostały jeno popioły... i... żywe, ogorzałe pnie...
Tu głos mówcy załamał się i wytarł on pośpiesznie nos wielką, jak płachta kolorową, chustą. Orsza próbował wstać, ale Józio go przytrzymał.
— ...Przyszły czasy... niedawne, czasy nadludzkich wysiłków, czasy ofiarności bez granic, i bezgranicznego upokorzenia... W arenie świata, wobec obojętnych narodów, umierał samotny gladjator... Nic nie zostało prócz honoru i... rozpaczy... Ale i te czasy minęły koleją rzeczy, a został... naród. Bo naród umrzeć nie może; on tylko zmienia broń, strategję i swe taktyczne obroty, zgodnie z wymaganiami epoki i terenu... Inne lata, inne pieśni... Dziś ten walczy, kto pracuje, kto skrzętnie zbiera rozproszone bogactwa i siły... Niewiadomo, jakie zdania postawi, nam przyszłość... Ale musi nas zastać zdrowych, silnych, zasobnych i rozważnych... przedewszystkiem rozważnych...
— Blondyn, pójdź tu do nogi!... — szepnął cichutko Izyda.