Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
X.

Imieniny zapowiadały się świetnie. Żniwa dzięki dobrej pogodzie ukończono już prawie w całej okolicy. Dzień wypadł ciepły, cichy, zlekka przyćmiony muślinem srebrnych chmur.
Należało spodziewać się ogromnego zjazdu sąsiadów.
Pani Ramocka przyjmowała życzenia i upominki od dzieci i domowników od wczesnego ranka, uwijając się jednocześnie po domu i wglądając w najmniejsze gospodarcze szczegóły gotowanego przyjęcia.
Nareszcie znalazła chwilkę czasu, siadła zadumana w fotelu na obrosłej dzikim winem werandzie, i zapatrzyła się w grzędy kwiatów barwnych, wyspanych, wymytych rosą, ziejących cudną świeżą woń, zapatrzyła się na lustra stawów w zielonym wądole, na odbicia drzew, pochylonych nad kryształami żywej wody, zasłuchała się w pluskot tak dobrze znany srebrnych kaskad, lejących się z pod przywartych śluz.
Zamyślona nie spostrzegła, jak z drzwi salo-