Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wego, gdyż inaczej pozostanę tu do brzasku dnia, aby ojciec twój ujrzał mię i zabił…
Dziewczyna obudziła się i zadrżała: istotnie klęczał koło jej wezgłowia.
— Odejdź, błagam Cię!… Pozostaw mię memu losowi!…
— Muszę pomówić z tobą!…
— Lękam się!… Możeś ty sam… bóg… Kicune!…
— Nie jestem bogiem Kicune, lecz on to zaiste wzbudził ten szał, który przywiódł mię tutaj!… Chrzęst twoich „goto“ na żwirze dróżek idzie za mną, jak zimny dreszcz… Błysk szpilek w twych włosach rozświeca ciemności niespanych nocy…
— Uchodź!… Słyszysz: ludzie budzą się!…
— Odejdę, lecz skoro nie przyjdziesz, znów wrócę po chwili…
Szybciej, niż płynie potok wodospadu, płynęły wzruszone myśli dziewczyny.
Zwlekała. Ale rychło świt rozednił papierowe ściany portyku, zasunięte dla ochrony przed świeżością nocy. O-Sici szybko narzuciła na siebie kimono i bosa wysunęła się do ciemnego, ukrytego przejścia.
Tam schwyciły ją natychmiast silne ręce i powlokły za zasłonę wielkiego ołtarza, gdzie w złotym zmroku wznosił się olbrzymi posąg trójgłowej bogini Miłości i Przebaczenia…