Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żal, aby zwiądł który… Tak chciwie piją wodę ich płatki i listki… Tak wychylają główki i wyciągają gałązki z cienia do słońca… Nie mam serca ominąć zrana którykolwiek konewką lub zostawić samotnie pod murem… Będzie mu tęskno i nudno!…
— A jednak musisz wybrać!
— Wybiorę, babusiu, ale… jeszcze trochę… troszeczkę… Dlaczegóż tak zaraz, poco pośpiech?… Chyba, że bardzo zła już jestem…
Babka zdjęła rękę z jej karku; teraz dziewczyna zkolei westchnęła cichutko i cofnęła się na klęczkach ku drzwiom.
Postanowiła wybrać; rozumiała, że to musi uczynić i poszła raz jeszcze popieścić się z ulubieńcami.
Było ich trzy w trzech ozdobnych doniczkach. Pojawiły się niedawno w krótkich czasu odstępach u progu jej mieszkania. Domyślała się, od kogo pochodzą: kosztowną białą azalję wczesną, nie kryjąc się zbytnio, postawił syn bankiera, łobuz i birbant, Kizuki; delikatną, niepokalanej białości piwonję — gruby, poważny Takura, wreszcie śliczną, karłowatą wiśnię — ubogi poeta Kane-Udzi…
Ukryta za niedomkniętą „szodżi“ codzień śledziła, jak przechodząc ulicą o różnej porze, strzygli nieznacznie oczami na doniczki kwiatów, jednakowo zroszonych i obmytych, jednakowo podwiązanych, jednakowo pieczołowicie ukrytych przed wiatrem…