Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/492

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Panowała tam cisza, martwota i zmrok jak w katakumbach.
To było piętro dolne.
Ponad niem wznosiło się piętro drugie, już bardziej powietrzne, nie takie zwarte, splątane i cieniste, dokąd liany sięgały rzadziej, gdzie promienie słońca tu i owdzie przebijały liściaste stropy oraz gałęzistą, górną powałę i błądziły złote, miłe, ożywcze po kosmatych albo łuskowatych pniskach, po żywych kolumnach, pokręconych, pocętkowanych wężowo lub spowitych zielonym aksamitem bluszczów.
Tu wśród rudo-zielonego rozbrzasku pojawiało się już życie zwierzęce, kręciły się czworonogi, polatywały ptaki, błyskając barwnem upierzeniem.
Trzecie piętro tworzyły wyłącznie wierzchołki palm tak wyniosłych i strzelistych, iż ich trzony potwornej grubości wydawały się wiotkiemi jak trzciny. Korony ich ledwie stykały się z sobą, przepuszczając masę powietrza i światła na przebity przez siebie malachitowy dach dolnego piętra.
Na tem najwyższem piętrze gromadziło się całe właściwe życie, cały ruch leśny. Tam lęgły się i przebywały niezliczone stada rozmaitych małp i małpeczek; stamtąd dolatywał na ziemię niemilknący wrzask papug, oraz świegoty, gwizdania i pohukiwania innych pierzastych. Tam wpełzaly węże, szukając pożywienia, roiły się motyle i owady.