Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/469

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XIV.

Znowu dookoła statku pustynny, bezbrzeżny ocean, turkusowo-złoty zrana, srebrzysto-błękitny w południe, krwawo-szafirowy wieczorem.
Przed parowcem gromadki delfinów wywracały, jak dawniej, wesołe koziołki. Stada latających rybek, uciekając przed niemi, wyrzucały się wysoko z wody, częstokroć aż na pokład. Gładkie fale łamały się w długie, potoczyste zgięcia i kipiały perłami czystych pian u boków statku.
Różycki był zdrów.
Pozostała mu tylko w ręce i nodze pewna ociężałość. Dnie całe spędzał w trzeciej klasie. Rozmawiał z Kate, oświecał ją, urabiał…
Przemógł się i opowiedział jej, jak to był w więzieniu i na Syberji za to, że chciał świat przerobić. Nadspodziewanie zainteresowało ją to więcej, niż cokolwiek. Wypytywała o szczegóły reform, o sposoby…
— Nie, to niemożliwe. Ludzie są źli!
Bronił gorąco swych marzeń, próbował ją natchnąć własną wiarą w ich ziszczalność.