Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XII.

Leżał przykuty do pościeli gorączką i bólem. Przez otwarty iluminator znów wiały ciepłe, miłe powiewy, zaglądały błękitne odblaski pogodnego morza. Burza dawno minęła. Parowiec płynął wyprostowany, sztywny, pewny siebie; uderzenia śrub wstrząsały nim miarowo, spokojnie, jak bicie pulsów zdrowego człowieka. Z głębi korytarzy i zgóry z pomostu dobiegały Różyckiego głosy życia okrętowego, które weszło w zwykły tryb i ład wraz z ciszą morza i pogodą. Zrana słyszał, jak w łazience za ścianą kąpali się z początku panowie, potem panie, jak tam parskali, pluskali wodą, dzwonili łańcuszkami natrysków… Następnie w jadalni nakrywano do „lunchu“; brzęczały srebra i szkło, stukały talerze… A zgóry przez iluminator dobiegały wesołe głosy kobiece i męskie, śmiechy i wykrzykniki… — srebrne, miłe, jak pluski fal, łagodnie tulących się do boków chyżo mknącego parowca. Niezadługo i korytarz wypełniał się gwarem pasażerów, napływających do kajut, aby przebrać się do połu-