Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziobie, który wznosił się wysoko, chwiał na wszystkie strony i znowu opadał — czarny, wyolbrzymiały na jasnem tle spienionej wody. W chyboczących się jego burtach otwory kotwicznych łańcuchów świeciły jak bielma ślepi miotającego głową potwora. Szumiące, zwełnione morze to rozbłyskiwało daleko w świetle księżyca pianami przelewających się fal, to mierzchło, omraczane szybko mknącemi chmurami. Ryk jego rósł u spodu statku, potężniały ciosy bałwanów i coraz wyżej chlustały na pokład drobne jak deszcz bryzgi.