Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gęsto i płasko, słabo nakryta lub zupełnie odkryta, ławica ludów wschodnich.
Żółte głowy Chińczyków z wężami czarnych warkoczy ciągnęły się długiemi rzędami u krawędzi ciemnych, watowanych kołder. Niektórzy ssali małe metalowe fajeczki i ckliwy zapach opjum oraz wyziewy czosnku panowały tu wszechwładnie. Dalej leżeli wprost na ziemi, ledwie przykryci białemi łachmanami, rośli Malajczycy. Czarni Murzyni starali się urządzić sobie coś w rodzaju europejskiej pościeli. Bronzowi Hindusi w jasnych turbanach oraz piernikowi Syngalezi, odziani jedynie czarnością swej skóry, drzemali, siedząc z podwiniętemi nogami, wsparci plecami o siebie lub paki towarów.
Pod samą lampą elektryczną, w snopach spadającego zgóry światła, na dece luki towarowej umieściło się jakieś niezmiernie oryginalne towarzystwo. Kwadratowe wzniesienie deki, podobne do małej platformy, pokrywał wzorzysty kobierzec. Na nim spoczywała samotnie młoda dziewczyna, wsparta na jedwabnych poduszkach, ozdobionych metalowemi brzękadłami. Gołe, bronzowe ręce zarzuciła pod głowę, zatopiła je aż po srebrne zapięścia w kaskadzie przedziwnie czarnych włosów, przetkanych rojem połyskliwej monety. Diadem z pereł i srebrnych łańcuszków zwieszał się długiemi frendzlami aż na jej czoło, na śliczne brwi i dalej na okrągłe policzki. Czarne, podłużne oczy, wzniesione do góry, płonęły łagodnie w zacieniu długich rzęs.