Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

może pozwoli, choć nie wiem… Taka rzecz potrzebuje zastanowienia!
— Ależ wcale nie o to chodzi!… — wybuchnął Różycki. — To moja rodaczka i chciałbym z nią pogadać o ważnych sprawach…
— Czego się pan gniewa?… Czy ja mam co przeciwko temu?… Mnie co: rodaczka czy nie rodaczka! Ale tu, mówiłem panu: republika!… Tu na to nie zważają!… Za wszystko kara!… Choć rodaczka, a będzie kara!… Ale wie pan co? To, jeżeli tak jest, jak pan mówi, to możeby… w ptaszarni? Da pan „czinezowi“ dwa franki w zęby i sprawa w kapeluszu! Tylko tam trochę nieświeże powietrze… W Sajgonie dużo bażantów wsadzili i kur… też…
— A ten pokoik u felczera?… Gdzie się znajduje?… Czy daleko stąd?… — przerwał z rozdrażnieniem Różycki.
— A no w drugiej klasie!…
Mowy być nie mogło o tak dalekiej i ryzykownej podróży wraz z Kate. Po namyśle Różycki dał dwa franki staremu: jeden dla niego, drugi dla „czineza“ i zapowiedział swą wizytę po wieczerzy.
— Żeby ich tam nie było! Nikogo!…
— To się rozumie! Będę na pana na dole czekał. A zresztą niech pan lepiej sam wali wprost. Już wszystko będzie umówione… Bo ta pani też, tak rozumiem, że nie będzie chciała, żebym ją widział!… To pewnie ta czarna, wystrojona?… Ładna kobieta!…