Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

warzysza długiem, badawczem spojrzeniem. Jej piękne, czarne, zamglone oczy rozjaśniły się zwolna, jak gwiazdy.
— Więc dwa lata temu pan był… dwa lata temu!? Wszystko po dawnemu: staw przed hutą, dokoła ziemia, żużlami wysypana, a na rogu we wsi sklep, szynk… Dalej domy… Czy pan nie pamięta? Piąty domek na prawo… łatwo poznać!?… Drzewo przed nim rośnie, stara grusza… A w sadzie przed oknami malwy wysokie, wysokie aż do dachu i słoneczniki… Nie pamięta pan?
Różycki patrzy w turkusową dal morza i milczy.
— Nie, nie pamiętam!
— To może pan pamięta młyn za lasem… Szło się drogą piasczystą… Ach, takbym poszła… bosemi nogami po ciepłym piasku… Piasek żółty… Dokoła sosny wysokie… Pachnie żywica, aż w piersiach spiera… Grobla między dwoma stawami… Na stawach trzciny… Młyn stary, mchem porosły, siwy od mąki… Tam dziadowie mieszkali, matczyni ojcowie! Do siedmiu lat u nich chowałam się… Było dobrze, pieścili mię… Czy ten młyn jeszcze miele? Kto go teraz dzierżawi? Nie wie pan?… Ach! — westchnęła.
— A rydzów, rydzów, co było w tym lesie przy drodze… Rzeczka z kamykami… Pewnie i teraz niema mostu, trzeba wbród przejeżdżać!?… A kościół daleko za lasem… koło kościoła szkoła. Ale — nie chodziłam do niej… Ojciec mi sam z po-