Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z widzenia jeszcze dziećmi… Mój ojciec miał sklepik w rynku… Może pan zna Końskie?
— Znam, owszem, byłem tam ze dwa lata temu… Mieszkałem w Czarnieckiej górze…
— W Czarnieckiej górze! Ach, znam… bardzo znam! My tam przywozili owoce, jaja, masło, a czasem i kurczęta… Kto tam teraz dostawia do Zakładu?…
— Teraz wszystkiego dostarcza Mordko, on też z Końskich.
— Aj, aj, znam go… biedak był wielki, a tylko szachraj! Teraz pewnie bogaty, co?
— Pewnie. Ma parę koni, bryczkę, jeździ…
— Aj, aj! taki miszures!? Słyszysz, Kate, o Mordce?… Albo ja tobie lepiej powiem: „Kasiu“, bo to jak dawniej… Wiesz, co ja ci powiem, ty z tym panem pogadaj, to może ci się zrobi weselej?… On dobry… A ja potem z nim pogadam. Co? Chcesz? Tylko niech mi pan powie, czy tam jest jeszcze ten duży, piękny las w tej Czarnieckiej górze? Czy go już wyrąbali?
— Jest, jak był…
— O jej! Jaki to był ładny las?… Jak tam pachniało!?… Prawda, Kasiu? A jakie tam były jagody?… Ale ja już pójdę, bo ten czarny, co na mnie czeka, już się gniewa… A pan niech jej wszystko opowie, może jej dusza zmięknie… może się te nasze nieszczęścia skończą!?
Różycki i Kate siedzieli czas jakiś, nie patrząc i nie mówiąc do siebie. Potem kobieta pierwsza podniosła powieki i spojrzała na to-