Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zanim Joubert obmyślił następny koncept, pojawił się obok niego uśmiechnięty Japończyk w europejskiem ubraniu i dotknął zlekka ramienia żołnierza…
— O yes! Madame pięknie dziękuje, madame nie może…
— O, co to, to nie! To ja czasami nie mogę — madame zawsze może! — błaznował dalej Joubert, pozwalając się jednak Japończykowi odprowadzić za łokieć od „zakazanych“ drzwi.
— Obiad!… Obiad!… Podają obiad!… Siadajcie do stołu!… Joubert, do stołu!… — rozległy się jednocześnie wołania.
Joubert tymczasem stał wciąż pośrodku kajuty, jakby nawpół oszołomiony, wreszcie ręką poprowadził trochę po sercu, trochę po żołądku i zaśpiewał fałszywie, jak zwykle:

„J‘aime un petit tapin
Des chasseurs alpins!
J‘adore! foi d‘Jeannette
Son petit coup d‘baguette!
Aussi mon béguin
J‘vous l‘dis, cré de coquin!
C'est un p‘tit tapin
Des chasseurs alpins!“

Ale tym razem śpiewał sam, gdyż zainteresowanie obiadem było zbyt wielkie wśród zgłodniałej publiczności. Dopiero gdy sobie dobrze podjedli, posypały się wykrzykniki, żarty i rozmowy.