Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czerwony nos i junacko podkręcone, konopiaste wąsiska żołnierza.
— Dzieńdobry! Oto jestem!… — zawołał wesoło, bardzo zadowolony z uczynionego wrażenia.
— Nigdybym nie uwierzyła, że jeszcze pod nami mogą być ludzie! — krzyknęła ze szczerem zdumieniem „ruda“.
— Tak, pani! Pragnę wierzyć, że, dopiero gdy znajdziemy się… nad wami… dojdziemy do należytej równowagi. Oby to nastąpiło jak najprędzej! Do usług! — odparł, stając w pozycji i salutując.
— Hé, Joubert, czego u licha stoisz na drodze! usuń się! — wołają nań zdołu towarzysze.
— Oddaję honory kobietom!
— A są?
— Ba!
— Sapristi, tem bardziej puszczaj!
Wychodzi ich około ośmiu. W całej jadalni łuna bije od czerwonych spodni i wyłogów; błękitnieje powietrze od niebieskich mundurów, świecą się gwiazdy guzików, sprzączek; połyskują epolety, akselbanty, galony. Młode głosy, błyszczące oczy, białe zęby, podkręcone wąsy, harde postacie, twarze wesołe, ogorzałe, rumiane… Nawet Kate spogląda na nich życzliwie ze swego ukrycia pod iluminatorem. Joubert zaraz ją spostrzegł, wskazał kolegom ruchem epoletu i oblizał usta.
Portowy żargon wschodniego „pigginu“, któ-