Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w pasiastych kalesonach i barchanowej kurtce, rży głośno, jak stado koni.
— Trzeba było wziąć bilet drugiej klasy… — mruczy bufetowy.
— Chce pan, ja mu powiem, to on panu da jeść! — woła uprzejmie od stołu do Różyckiego rudowłosa dama.
Ta pani umie żyć.
Siedzi pod otwartym iluminatorem, przez który widać krążek błękitu, rozdrganego od migotań morza; przed nią stoi napoczęta flaszka wina, leżą kawałki bułki, owoce, mięsne konserwy. Zdaje się, że jest trochę za… wesoła. Nogę założyła na nogę tak wysoko, że czarne pończochy z żółtemi klinami widać nieledwie do kolan.
— Dziękuję pani! Poczekam na kolację! — odpowiada Różycki, rumieniąc się zlekka.
— To będzie nieprędko! Jeszcze nie zsadziliśmy pilota. W podróży trzeba sobie radzić. Trzeba ludziom zrobić grzeczność, to i oni zrobią grzeczność… Pan nam zrobił grzeczność… A ten bufetowy, to on dla mnie zrobi wszystko, co zechcę, niech tylko mrugnę… Chce pan, ja mu powiem?… Kate, zobacz, która godzina?
Kate siedzi cokolwiek odwrócona od sali i nieruchomo patrzy w iluminator. Ćmi jednego papierosa za drugim. Cała kupa popiołu i niedopałków leży przed nią na stole.
— Jaka to jednak ładna kobieta, jaka śliczna musiała być dziewczyna! — znów pomyślał