Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przypominać zapamiętałym „ścigaczom szczęścia“ o jego znikomości.
Kaplic, kapliczek, małych świątyń roje rozsypane po całym kraju… I każda prawie uwieńczona kwiatami i na ołtarzu każdej prawie leżą ofiarne, kolorowe placuszki, stoją kubki z ryżem i inne daniny. Każde malownicze miejsce, każdy szczyt góry, źródło lecznicze lub szczególnie czysta i zdrowa krynica mają obok maluchną kapliczkę lub choć przęsło słomy, zawieszone nad sobą na znak czci dla sił wyższych…
Raz dłuższy czas obserwowałem w świątyni buddyjskiej modlących się: były to przeważnie kobiety, uderzały w dzwon, aby zwrócić uwagę bóstwa na siebie i szeptały żarliwie modlitwę; czasem dziecię, przyniesione z sobą, wznosiły ku górze… Zauważyłem, że modliły się o wiele goręcej, gdy myślały, że są same, lecz skoro ktoś zbliżał się lub wchodził, rysy ich kamieniały i pobożność widocznie malała, jak gdyby wstydziły się one wybuchu swych uczuć, jak wstydzą się wykazać swą miłość zmysłową…
Jednocześnie wiem, że stawiają Japończycy kaplice „żywym bogom“, to jest ludziom żyjącym, którzy dokonali jakiegoś niezwykłego czynu, jakiegoś poświęcenia, które uratowało tysiące bliźnich od zagadki lub cierpień…
Zdarza się więc, że taki żywy człowiek modli się do własnych czynów, w których przejawiła się jego boska natura…
Myślę, że to właśnie jest osią religijności ja-