Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z lękiem innego rodzaju spojrzała Misawa na ziemię.
Ogromny wnęk zasp piasczystych, ławic i odmiałów żółtym sierpem zalegał błękitny szczerb morza. Ciemny wał gór, bodący skalistemi rogami morskie roztocze, otaczał go opodal zwartem półkolem, a z obu stron strzegły go siwołape bałwany zielonawych bełchów, wiecznie skaczących na skaliste opoki.
Misawa poznała natychmiast tylekroć opisywaną jej przez męża Tepa. Wkrótce dostrzegła strażnicę, wznoszącą się ponad piaskami, jak rozgniewany pająk na cieniuchnych nóżkach, dom rybaczy, a dalej szare, pozębione strzechy ainoskiej wioseczki, wystające z blado-zielonych wiklin…
Na brzegu spostrzeżono przybyszów. Ku wodzie biegli ludzie w japońskich kimono oraz kudłaci Ainosi w łyczanych siermięgach, nagie dzieci i czarne, do lisów podobne psy.
Takeo kazał zwinąć żagle i, unoszeni na wiosłach przez wielkie fale przypływu, śpieszyli ostrożnie ku ziemi. Przy samym brzegu, trzepocząc wiosłami na miejscu, jak jętka skrzydłami, pozwolili wyprzedzić się trochę pienistemu grzebieniowi wielkiego wału i na jego potężnym popławie opadli łagodnie na piaski. Dziesiątki muskularnych rąk chwyciły natychmiast stateczek za burty i uprowadziły go na ląd wcześniej, niż zdołał go zlizać język nowego bałwana, już