Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czyż nie pięknie?
Milczeli chwilkę, patrząc jednocześnie w tę samą stronę.
— A może… życzy sobie czcigodny naszą skromną wróżbę!?
— O tak!… Proszę o waszą znakomitą, nieomylną wróżbę, dobry ojcze — zgodził się pośpiesznie Takeo.
Kapłan wstał i oddalił się w głąb świątyni. Takeo ukląkł u proga, poza którym błyszczała wielka bronzowa kadzielnica, stało czarne lakowe pudło na pieniądze ofiarne, a cokolwiek dalej wielkie miedziane świeczniki, czerwone bębny, dzwonek spiżowy, a jeszcze dalej czerwone stopnie ołtarza, zawieszonego przejrzystą zasłoną.
Takeo wrzucił srebrną monetę do pudła, wetknął w popiół kadzielnicy cieniuchne papierowe pręciki, podane przez kapłana, zapalił je, a kapłan jednocześnie uderzył w bęben, aby zwrócić uwagę bóstwa na proszącego.
Takeo schylił głowę w głębokiem skupieniu.
Ocknął się dopiero, gdy kapłan potrząsnął przed nim wazą z drewnianemi bierkami. Wyciągnął na chybił trafił, kapłan odczytał numer i poszukawszy wśród stosu papierowych zwitków, podał mu jeden.
Takeo schował go nie czytając w rękaw kimona, skłonił się i odszedł.
U wyjścia zatrzymał się i raz jeszcze obrzucił drzewo kwitnące tkliwem spojrzeniem. Ka-