Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zupełnie, jak Japonja za Szogunatu Tokugawów — pomyślał Takeo.
Za stacją Kanuma tor kolejowy przeciął aleję drogi; ciemny jej tunel mignął w obie strony cudną, nieskończenie długą perspektywą i pociąg wyleciał za mroczny mur drzew.
Pod białym welonem już nisko, lękliwie tulących się do ziemi mgieł zazieleniały bujne wrzosy, jasne zarośla ażurowych paproci, ciemno-zielone krzewy kamelij, błyszczących od wilgoci, obryzganych krwią swych kwiatów…
Czerwone i żółte mchy rdzawiły ogromne czarne i szare głazy.
A ponad tą ramką, ponad srebrzącemi dal mgłami wznosiły się wyrosłe z liljowych wiszarów cztery tęczowe od zorzy szczyty — góra Lazurowego Smoka, góra Czerwonego Ptaka, góra Białego Tygrysa, góra Posępnego Rycerza… Tam to niezłomny Szodo-Szonin szukał samego siebie!…
Wzruszony Takeo w modlitwie pochylił głowę.