Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nowne drgnięcie. Palce masażysty, jak gorące żmije, sprawnie biegały po jej członkach, pędząc krew w przyśpieszonem tętnie.
— Cóż się stało?
— Chory. Nie przyjmuje pokarmu, nie śpi, leży w gorączce, powtarzając jedynie… imię, pewne imię!…
— Głośno? Co za nierozwaga… Czyjeż to imię?…
— Jest to imię młodej kobiety, która mieszka w nowym domu obok gaju kwitnących wiśni… Nikt nie domyśla się, kto to jest, gdyż nazywa on ją w swych modlitwach „Gołąbką Słonecznego Bambusu“… On kocha ją nad życie… i prędzejby umarł, niż przyczynił jej cierpień…
— A jednak prześladuje ją!…
— Czyż prześladuje!?… On jedynie nie może wyrzec się jej widoku. On nie może nie dążyć ku niej, jak fala morska nie może nie dążyć za księżycem… On pokochał ją od pierwszego wejrzenia, co znaczy, że w ubiegłych wcieleniach oni byli sobie przeznaczeni, może nawet należeli do siebie… I wyrzec się jej jest nad jego siły… On szukać jej będzie przez ogień, wodę i żelazo…
Szept starca stawał się coraz namiętniejszy… Misawa nie poznawała jego zmienionego głosu… Zaprzestał nagle masażu i pochylił się nad nią tak blisko, że przerażona kobieta otwarła oczy…
Chusta opadła z twarzy rzekomego masażysty, ślepe jego oczy otwarły się i zbliska — gorejące, straszne, drapieżne — patrzały w jej